niedziela, 26 maja 2013

CHOROBY XXI WIEKU?


Od jakiegoś czasu przyglądam się ministrowi zdrowia, Bartoszowi Arłukowiczowi. Przyglądam się też poczynaniom rządu w kwestii prorodzinnej. Spoglądam też ukradkiem na Narodowy Fundusz Zdrowia. I widzę że Bartosz sobie nie radzi pod naciskiem Donalda w temacie NFZ. Dodatkowo pan prezydent Bronisław Komorowski, zachęca do polityki wielodzietności i rozmnażania się gdzie popadnie. Super. Ale gdzie tu zachęta?  Zachęty brak, może obywatele są chorzy? Ponoć każdy jest chory, tylko nie wszyscy zdiagnozowani. A chore społeczeństwo jest bezproduktywne...


Otóż znalazłem przyczynę, która paraliżowała  NFZ! Znalazłem także ludzi, którzy będą płodzić dzieci, które zasilą ZUS i skarb państwa! Problem ten jest ogólny i tkwi w społeczeństwie. Udało mi się wyszukać kilka przyczyn, które trapią naszych obywateli. Gdy Narodowy Fundusz Zdrowia rozpocznie leczenie chorób na miarę XXI wieku, to z pewnością zyska możliwość obrotu kapitałem. ZUS zyska sprawnych i zdrowych płatników składek, a państwo będzie zdrowsze. Dodatkowo firmy farmaceutyczne oraz lekarze będą płacić więcej podatku dochodowego, bo będą więcej zarabiać. Koło zacznie się kręcić.
Na początku zaczął bym leczyć Dermatofagię, czyli zaburzenie objawiające się kompulsywnym obgryzaniem i żuciem skóry, które najczęściej przybiera formy obgryzania naskórka przy paznokciach i obgryzanie warg. Z doświadczenia wiem, że to choroba ogólno-społeczna. Ponadto społeczeństwo Polskie cierpi na Tanoreksję, z powodu długiej zimy. Tanoreksja, jest to uzależnienie od bycia opalonym. A solaria w Polsce są drogie. Może by tak ulga podatkowa od opalenizny zachęciła by do opalania? Witaminy z grupy B nigdy za wiele. Młode pokolenie za pewne cierpi na Arachibutyrofobie,  objawiającą się panicznym lękiem przed przyklejeniem się masła orzechowego do podniebienia. Myślę że w ramach kontraktu z NFZ, dentyści dadzą sobie radę z tym problemem.
Błędy księgowe administracji państwowej, pewnie są spowodowane Heksakosjoiheksekontaheksafobią, czyli lękiem przed liczbą 666. Dlatego w rachunkach są błędy ,bo urzędnikom nie wyświetla się to w kalkulatorach, a mieszkańcy Helu nie mogą dojechać do pracy komunikacją miejską, bo autobus na trasie Hel – Dębki jest linii 666. Dzieci nie chodzą do cyrku, bo boją się klaunów, na skutek Koulrobii, czyli lęku przed klaunami. To też powoduje spadek zainteresowania siecią fast food’ów - McDonald'sami i spadek konsumpcji. Co zaś się tyczy polityki prorodzinnej to diagnoza jest prosta i jasna. Po pierwsze mężczyźni cierpią na Koro, czyli zaburzenie psychiczne objawiające się lękiem przed śmiercią, w efekcie wtargnięcia członka w głąb brzucha a po drugie cierpią na Gynofobię czyli lęk przed kobietami. Może problem leży po stronie kobiet? Kobieta może być chora na Gamofobię i odczuwać lęk przed małżeństwem a w parze z Megejrokofobią, która jest lękiem przed gotowaniem będzie mniej atrakcyjna, bądź nie brana pod uwagę statystyką GUS.  To jednak nic, wystarczy że jedno z nich cierpi na Mizofonię, zaburzenie polegające na małej tolerancji na niektóre dźwięki np.: czyjś oddech lub odgłos jedzenia. Czyli jedno z partnerów mlaska i koniec. Taki zespół chorobowy zapobiega powstaniu rodziny! Trzeba leczyć społeczeństwo!
Dzieci też nie są odosobnione, większość z nich cierpi na Didaskaleniofobię – to strach przed szkołą i wszystkim co z nią związane. Temu akurat się nie dziwię. Wystarczy że szkołą zaopiekują się siostry z fundacji Faustyny, które sprawdzają czy dzieci nie mają w piątek kanapek z wędliną. Gdyby fundaja Faustyny je fundowała… to nie było by problemu. Dodatkowo gdy jadą do szkoły przez most, poszczególne jednostki mogą odczuwać Gefyrofobię, gdy przekraczają mosty, mosty zrozumienia.  Skutkiem czego może być Pareidolia. Polega to na tym że te biedne dzieci, w czasie przerw, dopatrują się kształtów w przypadkowych szczegółach. Pewnie z głodu, zwłaszcza w piątek. A nieświadomi trosk swych dzieci rodzice, siedzą w swoich biurach przesyceni lękiem przed Friggatriskaidekafobią, czyli lękiem przed piątkiem 13-ego i przytłoczeni  strachem przed zgubieniem telefonu komórkowego – Nomofobią, dlatego nie czują Barofobii, bo nie mają gruntu pod nogami.
Szkoda że nasi politycy nie chorują na Chrematofobię, to jest chorobliwy lęk przed pieniędzmi bo sam pomógłbym im rozwiązać ten problem, ale na pewno Anatidaefobia jest ich obsesją. Objawia się to strachem, że gdzieś istnieje kaczka, która ich obserwuje. A zapewniam że tak jest.
Zatem należy wpisać: Dermatofagię, Tanoreksję, Arachibutyrofobie, Heksakosjoiheksekontaheksafobię, Koulrogobię, Gynofobię, Megejrokofobię, Mizofonię, Didaskaleniofobię, Pareidolię, Friggatriskaidekafobię, Nomofobią, Barofobię, Chrematofobię i Anatidefobię na listę płac NFZ, przebadać społeczeństwo i rząd pod kątem tych dolegliwości a następnie wystawić rachunki. Większość polityków na pewno zasiliłaby kasę za równo NFZ jak i skarbówki. Zapewniam, że są to osoby ubezpieczone i nie leczone, a w razie prywatnych konsultacji lekarskich, wypłacalne.
Ryba psuje się od głowy, a głową Polski jest rząd. Ciekawe jaką nazwę dać chorobie co toczy reprezentujących nas pacjentów z Wiejskiej. 
Autor: Gracjan Zieliński

piątek, 24 maja 2013

CZY POPRAWNOŚĆ POLITYCZNA JEST SZKODLIWA?

Poprawność polityczna jest pięknym wynalazkiem ludzkości, objawem jej postępu, humanitaryzmu i empatii ludzkiej. Czy ta sama poprawność polityczna może być z drugiej strony przyczyną upadku rozumu i zapalną konfliktów na niespotykaną skalę? Żyjemy w czasach jednej wielkiej poprawności politycznej, która na każdym kroku jest moderatorem dyskursu publicznego. Więcej z tego pożytku czy szkody?
Poprawność polityczna jest pewnego rodzaju savoir-vivre’m, odnoszącym się do zasad w dyskusji publicznej. I tak jak savoir-vivre zakazuje nam uwalniania gazów jelitowych przy osobach drugich, tak poprawność polityczna zakazuje nam mówienia na Murzyna murzyn.  Jest to pewien kodeks językowy mający na celu poszanowanie drugiej osoby, bądź też całych grup społecznych, które są stroną w danej dyskusji.
Idea poprawności politycznej polegała na niestosowaniu w dyskusji obraźliwych sformułowań, zastępując je bardziej neutralnymi np. murzyn -> afroamerykanin, pedał -> osoba o odmiennej preferencji seksualnej, dziwka -> kobieta lekkich obyczajów.  Takiego rodzaju poprawność polityczna, oparta na eufemizmach, była stosowana od niepamiętnych czasów i to w różnych kwestiach. Wynikała z różnego rodzaju tabu kulturowego, pruderyjności czy norm społecznych.
Nasza obecna poprawności polityczna o której mówimy, narodziła się w krajach zachodnich a dokładnie w USA, mniej więcej w drugiej połowie XX wieku, zaraz po rewolucji seksualnej lat 60-tych. Najbardziej zyskała na sile pod koniec lat 80-tych i 90-tych, kiedy w społeczeństwie znaczącą rolę zaczęły odgrywać wyemancypowane grupy społeczne, które dotychczas były dyskryminowane, bądź były w mniejszości. Poprawność polityczna promowana przez środowiska liberalno-lewicowe, została oparta na autocenzurze politycznej i obyczajowej.
Poprawności polityczna nie odnosi się jedynie na poprawności językowej, ale również całej gamy zachowań i postaw. Schemat wydaje się, zawsze taki sam. W danych warunkach społecznych, jest jakaś grupa, która jest dyskryminowana ze względu na swe: pochodzenie, płeć, rasę, orientację seksualną, religię lub poglądy polityczne. Grupa ta coraz mocniej domaga się równego traktowania względem całego społeczeństwa. Jej postulaty z czasem stają się słuszne i akceptowalne. Grupa ta metodą małych kroków uzyskuje równe prawa. Jednak uzyskując pełnię praw, nie przestaje być dalej mniejszością, stając się nią dobrowolnie. Staje się siłą polityczną która, tak jak inne grupy domaga się coraz większych korzyści dla siebie. Poprawność polityczna ustanawia cenzurę, która sprawia, że grupa ta niepodlega jakiejkolwiek krytyce, doprowadzając, że staje się uprzywilejowana względem pozostałych. Równość zostaje załamana. Każda krytyka uznawana jest za przejaw dyskryminacji i nietolerancji m.in.: szowinizm, homofobia, antysemityzm, rasizm, ksenofobia, faszyzm. Poprawność polityczna staje się swoim zaprzeczeniem, sprawiając, że dyskryminowani stają się dyskryminującymi. Wszystko dzieje się przez to, że tolerancja nie prowadzi do równego traktowania osób, bez względu na swoje cechy, ale domaga się znaku równości właśnie między tymi cechami. Co prowadzi do oczywistych paradoksów.  
Popatrzmy na przykłady, które bardziej unaocznią nam problematykę tego zjawiska. Przez ostatnie miesiące, gorącym tematem w Polsce stała się sprawa związków małżeńskich przez osoby tej samej płci. Poprawność polityczna nakazuje nam równie traktowanie osób, bez względu na swoją orientację seksualną. Jednak czym innym wydaje się równe traktowanie osób jako osób, a co innego równe traktowanie samych orientacji seksualnych. Kampania przeciw Homofobii wydała ostatnio pod patronatem Ministerstwa ds. Równości, podręcznik pod tytułem „Lekcja równości”, adresowany do młodzieży szkolnej. W lekturze tej przeczytamy zarzut, że nasza kultura jest heteroseksualna, co w samym sobie dyskryminuje mniejszości seksualne. Autorzy podają przykład, że zamiast „książę William był obiektem westchnień nastolatek" należy mówić „był obiektem westchnień wielu nastolatek i nastolatków". Według nich, nie wolno zakładać powszechnej heteroseksualności. Taniec poloneza na studniówce uznawany jest za przejaw wrogości wobec gejów. Ponieważ tańczy się go w parze mężczyzna-kobieta.  
Krytyczna opinia w tym temacie, przez poprawność polityczną skazana jest na „homofobię”. Dziś istnieją wielkie lobby homoseksualne, które każdy głos negatywny, eliminuje całkowicie z debaty publicznej. Nie tylko głos krytyczny, ale również osoby je głoszące. Przykładem niech będzie Lech Wałęsa, który skrytykował koncepcję związków partnerskich. Został okrzyknięty homofobem przez społeczność międzynarodową, co doprowadziło do zerwania kilku kontraktów dotyczących wykładów na zagranicznych uczelniach. Pojawiły się słowa o odebraniu Wałęsie nagrody Nobla. W San Francisco domagają się usunięcia nazwy ulicy imienia Lecha Wałęsy!
Gdzie jest granica między równością a śmiesznością? Karykaturalna poprawność polityczna nie odnosi się tylko do orientacji seksualnej. Spójrzmy dalej.
Kobiety stały się pierwszą wyemancypowaną grupą społeczną, która wywalczyła sobie równię praw w społeczeństwie. Przypomnę, że w Szwajcarii kobiety prawo wyborcze uzyskały dopiero w latach 70-tych XX wieku! Polska, która w okresie międzywojennym była bardzo postępowym i nowoczesnym krajem, jako jedna z pierwszych zrównała prawa kobiet i mężczyzn w 1918 roku! Dzięki równouprawnieniu osób, wszelkie podważania pozycji kobiet w społeczeństwie, spotykały się z naganą i z dezaprobatą, skutkując tym, że w  dzisiejszych czasach, nikt na poważanie nie zastanawia się w ilu procentach kobieta jest człowiekiem.
Poprawność polityczna jest logiczna i dosłowna w swej treści, a przez to staje się paradoksalna w swej nachalności. Poprawność polityczna zakazuje dyskryminacji ze względu na płeć. OK. Według poprawności politycznej płeć nie może być żadnym czynnikiem wartościującym. OK. Problemem jest, gdy poprawności polityczna nie dąży do równouprawnienia osób, ale dąży do równouprawnienia płci.  Mamy tu subtelną ale kolosalnie istotną różnicę. Prawidłowa tolerancja powinna dążyć do tego, aby równo traktować danego człowieka, nie kierując się jego płcią. W rzeczywistości, tolerancja dąży do równego traktowania płci. Co w naturalny sposób prowadzi do absurdów. Przecież wiadomo, że mężczyzna nie jest tym samym co kobieta. Mężczyzna nie urodzi dziecka. Kobieta i mężczyzna, różnią się od siebie pod względem fizycznym a niekiedy pod względem psychicznym (mężczyźni są bardziej agresywni, logiczni - kobiety bardziej emocjonalne, wrażliwe). Każda różnica może stać się w pewnych warunkach wartościująca lub dyskryminująca.
Przykładem są parytety, które pod przymusem prawnym, gwarantują kobietom 50% stanowisk na listach wyborczych. I tu pojawia nam się zaprzeczenie równości i kobiecej emancypacji. Kobiety które znajdują się na listach dzięki parytetom, nie zostały umieszczone ze względu na obiektywne czynniki merytoryczne, ale znalazły się na listach dzięki swojej płci. Tylko dlatego, że są płci żeńskiej, znalazły się na liście wyborczej danej partii politycznej. Lista wyborcza jest przymusowo (!) ustawiona według kryterium płci (50% na 50%) a nie, na przykład według innego obiektywnego czynnika (iloraz inteligencji – który z płcią nie ma nic wspólnego). Chociaż mogłyby pojawić się wtedy głosy, że dyskryminujemy osoby mało inteligentne! Już dziś widzimy, że wśród zawodów, które do dziś były uważana za „męskie” możemy spotkać wiele Pań (np. kierowcy autobusów a raczej kierowczynie autobusów). Chociaż feministki nie domagają się parytetów w zawodach takich jak górnik czy szambonurek. Ale to przykłady niepoprawne politycznie, które mogą od razu prowadzić do przyklejenia łatki szowinisty. Poprawność polityczna domaga się równouprawnienia w nazewnictwie. Już dziś Pani Minister Sportu, jest nazywana Pani Ministrą Sportu. Pani Premierka? Pani Prezydentka?  
Zjawisko takie jak ucałowanie kobiety w rękę albo przepuszczenie w drzwiach, na zachodzie jest już niespotykane. A jak się pojawi, jest raczej  nietaktem. Jednak jest przy tym pewna hipokryzja. Mężczyzna który uderzy kobietę, nie jest tak samo traktowany przez sąd i społeczeństwo, jak w przypadku bójki między mężczyznami. Gdzie jest granica równego traktowania? W jakich sytuacjach ją stosować?
Murzyni. W Ameryce nazwanie osobę czarnoskórą per murzyn, może skończyć się bardzo źle. Sądy boją się czasem podejmować pewne decyzje, ponieważ mogą zostać posądzone o pobudki rasowe. Takich niedorzecznych argumentów nie da się obalić.
Żydzi. Naród, który w historii wycierpiał bardzo wiele. Po II Wojnie Światowej naród Żydowski, dzięki poprawności politycznej, stał się grupą „uprzywilejowaną”. Jakakolwiek krytyka zostaje uznana za antysemityzm. „Nie lubię Włochów bo są leniwi”, nie jest tym samym co powiedzenie „nie lubię Żydów bo są chciwi”.  Zakładam, że jednocześnie Włosi i Żydzi poczuliby się urażeni i uznaliby taką wypowiedź za niesprawiedliwą. Jednak poprawność polityczna sprawiłaby, że reszta społeczności bardziej skrytykowałaby naszą niesprawiedliwą opinię wobec tego drugiego narodu. Poprawność polityczna od razu odwołuje się do emocji i prostych kategorii pojęciowych. Kto jest przeciwny Żydom? Faszyści. Wniosek jest taki, że krytykując niesprawiedliwie Żydów, jesteś zaliczany do kręgów faszystowskich. Środowiska krytykujące „Gazetę Wyborczą”, zarzucające jej żydowskie korzenie, uznawane są za środowiska faszyzujące. Obojętnie czy krytyka jest słuszna czy nie. Mniej dyplomatyczna czy też nie, to jednak w kontrargumentacji przypisując łatkę „faszysty”, zamyka się dyskusję w całości. Ponieważ faszyzm jest karany. Tej grupy nie można fałszywie krytykować, ponieważ oszczerstwo wobec tej grupy jest karane. Inne grupy społeczne nie mogą liczyć na takie wsparcie.
Günter Grass, znany niemiecki pisarz, autor „Blaszanego Bębenka”, ostatnio nieźle naraził się Żydom. Skrytykował Izrael, za niezgodne z prawem międzynarodowym posiadanie broni atomowej oraz za konflikt z Palestyną. Reakcja była prosta. Został przez społeczność międzynarodową uznany za antysemitę, którego trzeba wyeliminować z publicznej debaty. Pojawiły się w Niemczech wypowiedzi na szczeblu rządowym, potępiające Grassa i całkowicie odcinające się od jego poglądów.  Grass ma zakaz wstępu na teren Izraela.
Antysemitą mogą stać się nawet sami Żydzi. Zygmunt Bauman, ceniony na całym świecie polski socjolog, żydowskiego pochodzenia, krytycznie wypowiadający się  o obecnej polityce Izraela, został nazwany antysemitą. Niektórzy ironicznie twierdzą, że antysemitą nie jest ten, kto nie lubi Żydów. Antysemitą jest ten, którego Żydzi nie lubią.
Przykładów można doszukiwać się wszędzie, wśród różnych grup społecznych. Zjawisko codzienne i bardzo niebezpieczne - przynajmniej dla wolności, która jest wartością umiłowaną przez wszystkich. Każdy z tych powyższych przykładów nadaje się na osobny temat. Poprawność polityczna jest jak kula śnieżna tocząca się ze szczytu góry, nie zatrzymująca się pod żadnym pretekstem aż do momentu swego rozbicia. Gdzie w tym wszystkim zdrowy rozum? Dlaczego to co ma służyć dobru staje się złe? Czy to wina jakiegoś mechanizmu czy czynnika ludzkiego?
Autor: Adam Krakowiak

poniedziałek, 20 maja 2013

CZY JESTEŚMY ROBIENI W BALONA?


Czyli 10 sposobów na manipulowanie społeczeństwem…

Filozofowie i osoby zainteresowane władzą, od początków ludzkości, głowili się jakie zasady i reguły rządzą społeczeństwem. Jak skutecznie manipulować masami? Swoje przemyślenia miał Platon i Arystoteles jak i rzesze następnych po nich filozofów. Sposoby manipulacji ewoluowały wraz z samym społeczeństwem, stając się coraz bardziej wyrafinowanymi i niezauważalnymi. Jakie są dziś najskuteczniejsze metody zbiorowej manipulacji?
Noam Chomsky, amerykański lingwista i filozof, będący jednym z najbardziej liczących się autorytetów w USA, skompletował 10 punktową strategię manipulacji medialnych, która służy za skuteczną metodę manipulowania społeczeństwem przez establishment polityczny i korporacje biznesowe. Chomsky uważa, że media stanowią główne narzędzie tych manipulacji. Warto zapoznać się z listą i zastanowić się, czy również jesteśmy zbiorowo poddawani strategii Chomskiego.

1. ODWRÓĆ UWAGĘ
Kluczowym elementem kontroli społeczeństwa jest strategia polegająca na odwróceniu uwagi publicznej od istotnych spraw i zmian dokonywanych przez polityczne i ekonomiczne elity, poprzez technikę ciągłego rozpraszania uwagi i nagromadzenia nieistotnych informacji. Strategia odwrócenia uwagi jest również niezbędna aby zapobiec zainteresowaniu społeczeństwa podstawową wiedzą z zakresu nauki, ekonomii, psychologii, neurobiologii i cybernetyki. „Opinia publiczna odwrócona od realnych problemów społecznych, zniewolona przez nieważne sprawy. Spraw, by społeczeństwo było zajęte, zajęte, zajęte, bez czasu na myślenie, wciąż na roli ze zwierzętami (cyt. tłum. za „Silent Weapons for Quiet Wars”).
2. STWÓRZ PROBLEMY, PO CZYM ZAPROPONUJ ROZWIĄZANIE
Ta metoda jest również nazywana „problem – reakcja – rozwiązanie”. Tworzy problem, „sytuację”, mającą na celu wywołanie reakcji u odbiorców, którzy będą się domagali podjęcia pewnych kroków zapobiegawczych. Na przykład: pozwól na rozprzestrzenienie się przemocy, lub zaaranżuj krwawe ataki tak, aby społeczeństwo przyjęło zaostrzenie norm prawnych i przepisów za cenę własnej wolności. Lub: wykreuj kryzys ekonomiczny aby usprawiedliwić radykalne cięcia praw społeczeństwa i demontaż świadczeń społecznych.
3. STOPNIUJ ZMIANY
Akceptacja aż do nieakceptowanego poziomu. Przesuwaj granicę stopniowo, krok po kroku, przez kolejne lata. W ten sposób przeforsowano radykalnie nowe warunki społeczno-ekonomiczne (neoliberalizm) w latach 1980 i 1990: minimum świadczeń, prywatyzacja, niepewność jutra, elastyczność, masowe bezrobocie, poziom płac, brak gwarancji godnego zarobku – zmiany, które wprowadzone naraz wywołałyby rewolucję.
4. ODWLEKAJ ZMIANY
Kolejny sposób na wywołanie akceptacji niemile widzianej zmiany to przedstawienie jej jako „bolesnej konieczności” i otrzymanie przyzwolenia społeczeństwa na wprowadzenie jej w życie w przyszłości. Łatwiej zaakceptować przyszłe poświęcenie, niż poddać się mu z miejsca. Do tego społeczeństwo, masy, mają zawsze naiwną tendencję do zakładania, że „wszystko będzie dobrze” i że być może uda się uniknąć poświęcenia. Taka strategia daje społeczeństwu więcej czasu na oswojenie się ze świadomością zmiany, a także na akceptację tej zmiany w atmosferze rezygnacji, kiedy przyjdzie czas.
5. MÓW DO SPOŁECZEŃSTWA JAK DO MAŁEGO DZIECKA
Większość treści skierowanych do opinii publicznej wykorzystuje sposób wysławiania się, argumentowania czy wręcz tonu protekcjonalnego, jakiego używa się przemawiając do dzieci lub umysłowo chorych. Im bardziej usiłuje się zamglić obraz swojemu rozmówcy, tym chętniej sięga się po taki ton. Dlaczego? „Jeśli będziesz mówić do osoby tak, jakby miała ona 12 lat, to wtedy, z powodu sugestii, osoba ta prawdopodobnie odpowie lub zareaguje bezkrytycznie, tak jakby rzeczywiście miała 12 lub mniej lat” (zob. Silent Weapons for Quiet War).
6. SKUP SIĘ NA EMOCJACH, NIE NA REFLEKSJI
Wykorzystywanie aspektu emocjonalnego to klasyczna technika mająca na celu obejście racjonalnej analizy i zdrowego rozsądku jednostki. Co więcej, użycie mowy nacechowanej emocjonalnie otwiera drzwi do podświadomego zaszczepienia danych idei, pragnień, lęków i niepokojów, impulsów i wywołania określonych zachowań.
7. UTRZYMAJ SPOŁECZEŃSTWO W IGNORANCJI I PRZECIĘTNOŚCI
Spraw, aby społeczeństwo było niezdolne do zrozumienia technik oraz metod kontroli i zniewolenia. „Edukacja oferowana niższym klasom musi być na tyle uboga i przeciętna na ile to możliwe, aby przepaść ignorancji pomiędzy niższymi a wyższymi klasami była dla niższych klas niezrozumiała (zob. Silent Weapons for Quiet War).
8. UTWIERDŹ SPOŁECZEŃSTWO W PRZEKONANIU, ŻE DOBRZE JEST BYĆ PRZECIĘTNYM
Spraw, aby społeczeństwo uwierzyło, że to „cool” być głupim, wulgarnym i niewykształconym.
9. ZAMIEŃ BUNT NA POCZUCIE WINY
Pozwól, aby jednostki uwierzyły, że są jedynymi winnymi swoich niepowodzeń, a to przez niedostatek inteligencji, zdolności, starań. Tak więc, zamiast buntować się przeciwko systemowi ekonomicznemu, jednostka będzie żyła w poczuciu dewaluacji własnej wartości, winy, co prowadzi do depresji, a ta do zahamowania działań. A bez działań nie ma rewolucji!
10. POZNAJ LUDZI LEPIEJ NIŻ ONI SAMYCH SIEBIE
Przez ostatnich 50 lat szybki postęp w nauce wygenerował rosnącą przepaść pomiędzy wiedzą dostępną szerokim masom a tą zarezerwowaną dla wąskich elit. Dzięki biologii, neurobiologii i psychologii stosowanej „system” osiągnął zaawansowaną wiedzę na temat istnień ludzkich, zarówno fizyczną jak i psychologiczną. Obecnie system zna lepiej jednostkę niż ona sama siebie. Oznacza to, że w większości przypadków ma on większą kontrolę nad jednostkami, niż jednostki nad sobą.

Na podstawie: Noam Chomsky – „Silent Weapons for Quiet War”
Autor: Noam Chomsky
Źródło oryginalne: Découvrez l’Alchimiste en Vous
Tłumaczenie i źródło polskie: Autonom

Poniżej zapraszam do obejrzenia filmiku na YouTube, który pokazuje zabawny ale dosadny schemat w jaki są przedstawiane newsy w programach informacyjnych. Niezależnie od tematyki, schemat newsów jest wszędzie taki sam...



Autor: Adam Krakowiak

piątek, 17 maja 2013

WALUTA CZY WIRTUALNY PIENIĄDZ?


Wszystko kręci się wokół pieniędzy. Pracujemy, aby mieć pieniądze, żyjemy, aby je wydawać. Pieniądze są jedną z najważniejszych rzeczy w naszym życiu. Dla niektórych są jedynym celem. Ale co zrobić, jeśli pieniądze stają się fikcją? Czy wtedy nasze życie także jest fikcyjne?

 

Pierwszą monetę wymyślono w VII w p.n.e. Nikt wtedy nie pomyślał, jakie losy w odległej przyszłości wyznaczy pieniądz i czym się stanie na przełomie XXI w n.e. Gdy na świecie powstał pierwszy handel płacono za towar towarem. Jednak taka wymiana była niekiedy bardzo kłopotliwa ze względu na kosztowny transport ładunków. Wówczas wymyślono monety z cennych surowców, czyli srebra i złota. Można było je magazynować i przenosić nie angażując przy tym karawany wielbłądów. Następnie były pieniądze bite w mennicach z kruszców bardziej trwałych takich jak mosiądz lub miedź a następnie banknoty nominalne - z papieru. Łączyła je jedna wspólna cecha, mianowicie miały pokrycie w surowcach kopalnych lub złocie. W momencie kiedy wydrukowano pierwszy banknot bez pokrycia, zaczął się początek końca systemu monetarnego. Pieniądze bez pokrycia są tak na prawdę bezwartościowe. Jedyne, co świadczy o tym, że mają wartość, jest gwarancja skarbu państwa. Gdy państwo bankrutuje - pieniądze są mniej warte niż papier, na którym je wydrukowano.

 

Dzisiejsze pieniądze są wykonane z... ciągu danych bitowych. Nie można ich poczuć, zważyć ani nawet powąchać. Nowego znaczenia nabiera przysłowie: "Pieniądz nie śmierdzi". Czyżby nie istniały? O nie, one są. Można je zobaczyć na ekranie komputera, zaraz po zalogowaniu sie do konta w banku.  

 

I tak powstał pieniądz elektroniczny. Skoro pieniądze są wirtualne, to czy nie można ich pomnożyć za pomocą wirtualnych operacji na komputerze, typu kopiuj - wklej? Można, ale gdyby każdy tak zrobił to … skutki były by nie do przewidzenia. A jednak tak się dzieje, tyle, że nie na taką skale. Wszystkie rządy świata robią tak od dawna skoro pieniądze już od ponad wieku nie mają pokrycia w złocie lub innych zasobach państw. Stało się tak dlatego, że na skutek przyrostu naturalnego, aby każdemu dać pieniądz, który miałby pokrycie w złocie, zabrakłoby minerałów, po drugie, nie można by było nimi manipulować. Jak to manipulować?. Odkąd pieniądz stracił realne pokrycie, można było potraktować go jak produkt. Czyli można było sprzedać pieniądze za pieniądze z zyskiem. Jest to dobry przykład rozmnażania poprzez pocieranie. Pocieraniem zajęły się głównie instytucje bankowe.  Pierwszym skutkiem tego tarcia była inflacja, czyli ceny idą w górę, ale towar nie drożeje. A gdy już zdrożeje to następuje denominacja. I tak w kółko. 

 

Przykładów tego procederu jest wiele, ale ten który opiszę zilustrował mi przyjaciel. Wyobraźmy sobie zamkniętą, wyizolowaną wioskę. Mieszka tam dziesięciu ludzi i mają po 1 monecie. W sumie 10.  Jeden z mieszkańców potrzebuje na inwestycję więcej niż 1 monetę. Świadczy komuś przysługę i dostaje monetę. Sam mając małe potrzeby oszczędza i zarabia. Gromadzi pieniądze i po jakimś czasie ma ich dziesięć. Czyli inni mieszkańcy nie mają ich wcale. Jednak w wiosce dalej jest 10 monet z pokryciem.  Jest i druga część tej historii. Ta sama sytuacja tyle, że w wiosce jest bank. Bank to „wspólny interes” niemający osobowości fizycznej, lecz posiadający osobowość prawną. Nasz bohater ma ochotę zainwestować. Nie musi pracować. Idzie do banku, w którym pozostałych dziewięć osób trzyma swoją jedną monetę i pożycza z banku 9 dostępnych sztuk na 10% na rok. Po roku musi oddać 1,9 monety oraz, powiedzmy za obsługę inwestycji 0,1 monety, dla równego rachunku. Razem 2 monety. Niby proste i oczywiste. Problem pojawia się, gdy zaczniemy liczyć monety. Skoro pozostałych dziewięciu ma w banku w sumie 9, a nasz dziesiąty bohater ma oddać 2, to daje w sumie 11 monet. Skąd się wzięła jedna moneta?

Ten przykład nie uwzględnia jeszcze odsetek, które pozostała dziewiątka powinna dostać za gromadzenie monet. Gdyby to było złoto to dłużnik musiałby pozyskać je, ale że dziś mamy papierowe banknoty to wystarczy dodrukować. Dzięki temu wartość usług i produktów rośnie.

Podsumowując wesprę się cytatem mądrego człowieka: „Wszys­tko, co można dos­tać za pieniądze, jest tanie”.

Może się mylę?



Autor: Gracjan Zieliński

czwartek, 16 maja 2013

TRZYDNIOWY TYDZIEŃ PRACY?



Zastanawialiście się kiedyś dlaczego pracujemy pięć dni w tygodniu, a nie przykładowo trzy? Ciekawe ile osób byłoby za skróceniem tygodnia pracy przy jednoczesnym wydłużeniu weekendu? Obawiam się, że chyba zdecydowana większość.  Więc co stoi na przeszkodzie?

Warto sobie uświadomić po pierwsze, że tydzień nie zawsze liczył sobie 7 dni. Egipcjanie musieli być bardzo przepracowanym narodem, ponieważ za ich świetność tydzień wynosił aż 10 dni! Ale to nie wymysł jakichś barbarzyńców z czasów starożytnych. Swój własny tydzień, na krótki czas wprowadzili Francuzi w XVIII wieku, którzy przez kilka lat posługiwali się 10 dniowym tygodniem oraz Rosjanie z 5-cio dniowym tygodniem na początku lat 20-tych XX w. 
Co przeszkadza abyśmy pracowali od poniedziałku do środy a resztę tygodnia przeznaczali na czas wolny? Ba! Dlaczego musimy pracować osiem godzin a nie przykładowo sześć lub cztery? Już widzę, jak większość będzie doszukiwać się ekonomicznej poprawności. Cztery godziny pracy przy tej samej ośmiogodzinnej pensji? No to jak zwiększamy weekend, zmniejszamy godziny to do pełnego szczęścia pozostaje nam tylko podnieść pensję! Dlaczego mamy zarabiać 1,300 zł zamiast 7,800 zł? Wyobrażacie sobie jaki wspaniały byłby świat gdy pracuje się cztery godziny trzy dni w tygodniu przy zarobkach 7,800 złotych miesięcznie!? I nie mówię tu tylko o pojedynczych  osobach (które już dziś tak żyją), ale o nas wszystkich!
Jednym słowem na przeszkodzie stoi nic. A dokładnie nic co by zmuszało ludzi do takiej pracy w obecnym systemie organizacyjnym. Nasz system pracy, który obowiązuje od około 100 lat, był wynikiem wielu kompromisów i walk,  ale mimo wszystko był mniej więcej adekwatny  do tamtego poziomu rozwoju technicznego i gospodarczego. Ale także do poziomu świadomości społecznej. Nasze obecne czasy całkowicie nie przypominają tych z początku epoki XX wieku, gdzie nie było jeszcze telewizji ani radia, a większość społeczeństwa nie miała elektryczności w domach.
Może zacznijmy od początku. Za czasów feudalnych, gdzie prawie cała gospodarka oparta była na rolnictwie, praca trwała od wschodu do zachodu słońca. Nie było pracodawców ani podpisywania listy obecności. Praca była całym życiem bez ograniczenia na czas „w pracy” i „po pracy”. Czas wolny w pojęciu tamtych ludzi po prostu nie istniał. Aby przeżyć trzeba było pracować na roli codziennie - krowa nie mogła czekać z dojeniem ze względu na święto czy urlop. Pracowała cała rodzina na swój byt i oczywiście jakiegoś pana, króla lub innego pasożyta z błękitną krwią.
W XVIII wieku, nastąpiły dwie potężne rewolucje, które zmieniły dotychczasową rzeczywistość. Rewolucja francuska i rewolucja przemysłowa sprawiły, że monarchia i feudalizm upadły. Nastał nowy świat. Rozwój technologiczny oraz kapitalizm i demokracja sprawiły, że zmienił się całkowicie charakter pracy całego społeczeństwa. W gospodarce zaczął liczyć się przede wszystkim przemysł, więc organizacja pracy była dopasowana do tego sektora gospodarki. Pracowało się bardzo ciężko po 12, 16 lub 18 godzin 6 dni w tygodniu. Siódmy dzień był wolny nie tyle ze względu na święto religijne, ale biologiczne potrzeby regeneracyjne człowieka. Pracowali wszyscy – mężczyźni, kobiety, dzieci. Nie było jeszcze związków zawodowych, instytucji chroniących warunków pracy ani innych instytucji socjalnych. Pensje jakie otrzymywali ludzie za swoją pracę, nie stanowiły wynagrodzenia za poświęcony swój czas i energię, ale stanowiły pewny środek umożliwiający dosłowne przeżycie, ponieważ ludzie w miastach nie mieli swoich ziem jak kiedyś, które były miejscem ich schronienia i źródłem pożywienia. Po wielu, wielu protestach, walkach, strajkach i bójkach robotnicy ówczesnej europy wywalczyli 8-godzinny dzień pracy. Było to przeogromne zwycięstwo klasy robotniczej. Ależ ile było krzyków ekonomistów, że to zniszczy gospodarkę, że na co im tyle czasu wolnego!?
W Polsce związek zawodowy Solidarność podczas słynnych strajków, domagała się wolnych sobót! W Polsce dopiero pod koniec lat 80-tych pojawił się wszystkim nam znany „weekend” czyli wolna sobota i niedziela.

W dzisiejszych czasach, na początku XXI wieku, ani rolnictwo ani przemysł nie stanowią głównej siły gospodarki. Nie ma zapotrzebowania na rolników ani robotników, w takim zakresie jak kiedyś. Obecnie sektor usług jest najprężniej rozwijającą się gałęzią biznesu. W niektórych krajach usługi stanowią  około 80% krajowego produktu brutto, gdzie rolnictwo stanowi do 5% a przemysł do 15%. Obecnie zauważono na horyzoncie nowy czwarty sektor, obejmujący zdobywanie, przetwarzanie i dostarczanie informacji. Przewiduje się, że sektor związany z informacją za kilka lat stanie się najprężniej rozwijającym się i stanowiącym największy odsetek gospodarki świata.  Jak nie trudno się domyśleć praca polegająca na usługach czy przetwarzaniu informacji nie jest tym samym co praca na roli czy w fabryce przemysłowej. Nie jest to praca jak za czasów średniowiecza, która warunkowała nasze biologiczne przeżycie. Od kiedy rolnictwo przestało być najistotniejszą przestrzenią w gospodarce, odtąd praca zaczęła być środkiem realizacji celów i potrzeb niematerialnych. Jednak dla 90% ludzi na świecie praca nie stanowi samorealizacji i samozaspokojenia. Jeśli te elementy są obecne, to są zwane po prostu szczęściem.  Ludzie pracują aby przeżyć biologicznie i pracują na innych tak jak byśmy zatrzymali się w starożytności w czasach panów i niewolników.
Adam Krakowiak
 

wtorek, 14 maja 2013

STANY ZJEDNOCZONE EUROPY?

Co pewien czas w mediach pojawiają się głosy, że Unia Europejska zmierza lub powinna zmierzać do utworzenia jednego państwa federacyjnego, podobnego do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jest bardzo dużo osób, którym się podoba idea jednej wielkiej wspólnoty. Jednak niektórzy ostrzegają przed wizją globalnego molochu i utracie niepodległości. Czy tak naprawdę, jest się czego bać?


Gdy John Lennon śpiewał w przeboju  „Imagine” o tym, aby nie było żadnych państw, Religi i oby wszyscy ludzie żyli w pokoju, nie spodziewał się chyba, że jego marzenie może być takie bliskie realizacji. Dla zwolenników zjednoczonej unii, powstanie jednego wspólnego państwa, byłoby właśnie spełnieniem takiego marzenia o jakim śpiewał Lennon. Druga strona raczej jest zwolennikiem twórczości Huxleya lub Orwella, przytaczająca fragmenty powieści „1984” lub „Nowy Wspaniały Świat”. Czy można racjonalnie bez skrajności podejść do tego tematu bez ulegania spiskom i paranojom? Czy aż tak wszystko jest względne, że dla jednych byłoby to postępem i możliwym rajem a dla innych upadkiem i największym więzieniem ludzkości? Jakoś Amerykanie żyją w stanach, które są takimi zjednoczonymi państewkami. Jak im się udało to dlaczego my mamy nie brać z nich przykładu?
„Już za kilka lat Europa stanie się federacją” - poinformował ostatnio Jose Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej. Jak twierdzi Barosso to,  co dziś brzmi jak polityczne science-fiction, wkrótce stanie się rzeczywistością dla wszystkich krajów Unii Europejskiej. Janusz Palikot, który wraz z Aleksandrem Kwaśniewskim, Ryszardem Kaliszem i Markiem Siwcem, tworzy nową inicjatywę polityczną o nazwie Europa Plus, jest chyba największym zagorzałym zwolennikiem zjednoczonej Europy. Ostatnio zapewnił, że członkowie nowej formacji chcą Unii jako federacji i nie boją się tej wizji.  Ruch ten stanowczo będzie dążył do stworzenia jednego, federalnego państwa europejskiego. Ma to być rozwiązanie na kryzys gospodarczy ale także rozwiąże to problem nacjonalizmu i ksenofobii. Angela Merkel również jest orędowniczką federacji europejskiej.  Niemcy chcą zmienić Europę w jedno wielkie państwo. Planują stworzyć nową konstytucję, a kompetencje rządów i parlamentów przekazać Brukseli.

Zastanówmy się, co by się stało gdyby Unia Europejska stała się Stanami Zjednoczonymi Europy, nie biorąc pod uwagę złych intencji polityków. Jedna administracja i jedna gospodarka wydają się być pomysłem dość racjonalnym. Europa stałaby się światowym mocarstwem, Polacy pozbyliby się kompleksów narodowych. Jak to mówią: „w kupie siła”, „współpraca popłaca”, „łączyć, nie dzielić”! Chyba nie trudno sobie wyobrazić korzyści z tego tytułu wynikających. Poziom jakości życia europejczyków, mógłby być taki sam, jak za czasów najlepszej świetności USA. Więc w czym problem?
Wyobraźmy sobie, że budzimy się pewnego słonecznego dnia, wychodzimy przed swój wielki dom, uśmiechamy się do sąsiadów. Jesteśmy szczęśliwi. Stopa naszego życia materialnego jest bardzo zadawalająca, ponieważ nasze państwo jest potęgą gospodarczą i militarną. Jesteśmy dumnymi obywatelami, możemy realizować siebie. Jesteśmy wielokulturową społecznością, nikt nie zwraca uwagi na kolor naszej skóry, pochodzenie, orientację seksualną, płeć. Z dumą możemy  wywieszać flagę przed naszą posesją w święto państwowe. Zupełnie tak jak na amerykańskich filmach z czasów kaset VHS.
Aby ten europejski sen mógłby się ziścić, muszą zostać spełnione określone warunki. Jeśli chcemy stać się mistrzami, bierzmy przykład od mistrzów. W naszym przypadku będą to Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Pierwszym i najważniejszym warunkiem jest oczywiście formalne powołanie jednego państwa europejskiego. Z tym chyba nie ma najmniejszego problemu. Po prostu „kilka” podpisów. Sama administracyjna budowla jeszcze o niczym nie świadczy i nic nie daje. W państwie najważniejszym elementem są jego mieszkańcy, czyli obywatele. Aby USE naprawdę powstało, musimy „My” stać się prawdziwymi obywatelami Zjednoczonych Stanów Europy. I to nie tak połowicznie, trochę na niby, ale naprawdę. Z przekonania. Bierzmy przykład z Ameryki. Pomimo tego, że Amerykę budowali rodowici Anglicy, Francuzi czy Polacy, to jednak oni jak i ich dzieci żyjąc w nowych warunkach, uważali się za Amerykanów.
Pierwszym etapem będzie więc zapomnienie swojej narodowości. Trudne to będzie w naszym przypadku, ponieważ nie wyjeżdżamy do nowej ziemi i nie tworzymy czegoś dosłownie od nowa, ale raczej zmieniamy to co jest. Jak wiadomo człowieka nie można wyczyścić jak komputer i wgrać w niego nowe dane. Mówimy raczej o zamianie poziomu ważności lub pierwszorzędności w samo określeniu swojego poczucia narodowego. W jakimś stopniu musimy wyrzec się i całkowicie zapomnieć o swoich narodowościowych korzeniach. Bez tego warunku nowe społeczeństwo nie powstanie.  
Zmienić tożsamość narodową to tak samo jakbyśmy chcieli zmienić własną osobowość. To bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Nie możemy być trochę polakami a trochę europejczykami, ponieważ to doprowadziłoby nas do schizofrenii. Nasza tożsamość nie może być sprzeczna i niespójna. Niektórzy oddaliby swoje życie chroniąc symbole narodowe lub religijne. Jedynie dzięki takim prawdziwym postawom patriotycznym, państwo może przetrwać. Im w większym stopniu wymażemy stare wartości i zastąpimy je nowymi, tym silniejsze i bardziej realniejsze będzie nasze nowe państwo. Państwa żyją nie dzięki nakazowi administracyjnemu ale dzięki ideom podzielanym przez obywateli.
Jeśli już wymażemy z umysłów swą narodowość, możemy dopiero nabyć nową. Jednym z czynników tworzących i łączących społeczność jest kultura. Musi ona być zrozumiała i uniwersalna dla wszystkich. Dostarczać podobnych przeżyć i emocji. W naszym przypadku jest to najłatwiejsze, ponieważ obecna kultura masowa jest już na odpowiednim poziomie. Kultura taka musi odnosić się do nowych wartości – promować ponadnarodowy styl życia, myślenia, nie nawiązująca do starych lokalnych reguł. Amerykanie swoją kulturę stworzyli na bazie europejskich korzeni, wybierając najlepsze uniwersalne elementy, które można zastosować w nowych warunkach.

Problem jest z religią. Możliwe, że to największa przeszkoda. Wspólna wiara jest jednym z najsilniejszych czynników łączących ludzi. Trudno mieszka się przecież muzułmaninowi i katolikowi pod jednym dachem. USA nie miały tego typu problemów, ponieważ były budowane przez chrześcijan! Dopiero z biegiem lat stali się multikulturowi i wielowyznaniowi. Religia może doprowadzić do rozłamów i konfliktów. W naszym przypadku najlepiej jakby zlikwidowano poszczególne religie albo wybrano jedną wspólną. Stworzenie nowej Religi monoteistycznej jest raczej nie realne. Ustanowienie jednej Religi z już istniejących też nie ma szans powodzenia. Pozostaje do wyboru dość bezpieczny „New Age” bądź ateizm. Na pewno niezbędną rzeczą jest osłabienie do minimum wpływu obecnych instytucji religijnych. 
Następnym ważnym czynnikiem jest język. Wspólnota to język. Wszyscy amerykanie posługują się wspólnym językiem, pomimo swoich odmiennych korzeni językowych. Prawdziwe społeczeństwo nie może posługiwać się jednocześnie prawie trzydziestoma różnymi językami. Przynajmniej musi być jeden dobrze znany język oficjalny. Język Angielski jest chyba najbardziej oczywistym.
Po spełnieniu tych warunków może powstać jedno, nowe, wspólne państwo. Bez ich wypełnienia, to będzie raczej twór na kartce papieru niż realny byt społeczno-polityczny. Amerykanie aby stworzyć USA spełnili wszystkie warunki, stworzenia nowego własnego społeczeństwa. To samo dotyczyło wszystkich innych narodów powstałych w przeszłości.
Państwo polskie tak jak pozostałe państwa powstały w oparciu o istniejące narody, które ukształtowały się dzięki naturalnym procesom społecznym. Wszystkie powyższe elementy tworzące społeczeństwo, ukształtowały się przez setki lat wspólnego życia. Powstanie naszej federacji europejskiej będzie można porównać do powstania Stanów Zjednoczonych, kiedy będzie powstawała na tych samych zasadach. Stany Zjednoczone tworzyli obywatele, emigranci z Europy chcący rozpocząć nowe życie na nowej ziemi. W przypadku kiedy nasza federacja europejska będzie tworzona odgórnie w gabinetach politycznych, możemy spodziewać się raczej analogii powstania Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
ZSRR był to jedyny sztucznie stworzony twór, w którym to obywatel był dopasowywany do państwa. Wszystkie elementy musiały być wykonane i wywołane sztucznie, aby efekt był natychmiastowy i pożądany. ZSRR był jednym wielkim laboratorium, eksperymentem socjotechnicznym, chcącym stworzyć nowe państwo, nowego człowieka i nowy świat.  Błąd komunistów polegał na chęci radykalnej zmiany społeczeństwa w „jeden dzień”, podczas gdy zmiany w ludzkiej świadomości zmieniają się pokoleniami. Socjotechnika i terror miały zastąpić naturalny proces ewolucyjny, traktując całe społeczeństwa jak szczury w laboratoriach. Skutki znamy chyba wszyscy.
Dlatego warto się przyglądać obecnej polityce polskiej i zagranicznej. Warto przypomnieć sobie również historię. Abyśmy nie stali się sztucznie zmodyfikowanymi ludźmi. Abyśmy sami się zmieniali a nie byli zmieniani. Miejmy na uwadze to, że gdy ktoś mówi o powstaniu nowego państwa lub innej nowej społeczności, wiąże się to z upadkiem starej. W nowym społeczeństwie, żyją nowi ludzie. Nie ma miejsca dla starych. Jeśli ktoś nie będzie chciał się „odnowić”, to nie będzie pasował do odnowionej rzeczywistości, tak jak stara meblościanka do nowo wymalowanego pokoju. Stanie się brudem na nieskazitelnie czystej płaszczyźnie. A jak wiemy, każdy brud trzeba usunąć.

Adam Krakowiak

poniedziałek, 13 maja 2013

JAKA JEST RÓŻNICA MIĘDZY POLITYKIEM A QU*WĄ?

Czyli kto tu kogo bardziej…
                                            
Gdyby Kazimierz „Kult” Staszewski miałby odpowiedzieć na pytanie zawarte w naszym temacie, mógłby zapewne zaśpiewać fragment utworu, w którym stwierdziłby, że „Każdy polityk to prostytutka”, co już zresztą, samo w sobie nie potrzebuje komentarza. Jednak podobieństwa, bądź co bądź, między tymi dwoma najstarszymi profesjami świata, są bardzo wymowne. Seks i władza od zarania były źródłem zarówno największych ludzkich tragedii jak i przyjemności.  W dzisiejszych czasach, gdy granice zacierają się coraz bardziej, seks i władza wpływają na nas tak samo. W ogóle, dla kogo takie porównanie jest bardziej obraźliwe?

Któż tak naprawdę dziś interesuje się polityką? Chociaż powinienem raczej zapytać, kto „normalny” na poważnie interesuje się tym, co większość polaków określiłaby dość nieparlamentarnymi słowami. Na pewno znalazłoby się kilka epitetów, które mogłyby adekwatnie odzwierciedlić postrzeganie swoich reprezentantów przez naród. Polityka wydaje się być interesująca chyba tylko dla polityków, politologów i innej maści intelygentów, w taki sam sposób jak szachy dla szachistów. Polityka wydaje się być „brudna”, podejrzana, niezrozumiała, nudna, bezduszna, cyniczna i wato wspomnieć, że przede wszystkim nieuczciwa. Banałem staje się dyskusja nad moralnością i jakością polityki i polityków. Jeszcze większym banałem będzie stwierdzenie, że tak było od zawsze lub dowodząc, że w innych krajach politycy w cale nie cieszą się większym szacunkiem, niż nasi w Polsce. No może poza Koreą Północną.
Jednak mimo wszystko władza jest jedną z najsilniejszych ludzkich namiętności, także polityka przyciąga ludzi jak suka psa. Według badań społecznych, zawód polityk w Polsce nie jest synonimem prestiżu i szacunku. Działacz partii politycznej, Poseł na Sejm,  Radny gminny, Minister oraz Starosta, cieszą się najmniejszym prestiżem w Polsce. Ciekawe  jak wysoko uplasowałyby się panie oferujące płatny sex, gdyby OBOP umożliwiłby zaznaczeniu tegoż „zawodu”.
Polityka i prostytucja są bliskimi siostrami i to w dodatku bliźniaczkami syjamskimi. Jak żadne inne profesje, mają najgorszy czarny PR, który nabyły w chwili „narodzenia”. Niekochane, obrzydliwe, diabelskie bękarty, wyłoniły się z najbardziej naturalnych i najistotniejszych potrzeb jakie dotykają rodzaj ludzki. Seks i władza. Mimo moralnej hipokryzji społeczeństwa, ludzie są skazani na korzystanie z tych „usług”, albo z prastarych przyczyn fizjologicznych albo z koniecznych uwarunkowań społecznych. W obydwu przypadkach dla potencjalnych odbiorców, oznacza to niemały koszt, nie tylko finansowy.
Chyba najpodobniejszym elementem, który łączy oba te „dwa światy”, to wybór swoich potencjalnych usługodawców. Niemal identyczny czynnik kieruje tego typu procesami. Wybór danego polityka lub prostytutki, dokonuje się na podstawie argumentów „poza merytorycznych” (coraz większa tendencja w Polityce). Podczas jednego i drugiego wyboru, najbardziej bierze się pod uwagę wygląd, prezencję i atrakcyjność. Chociaż w przypadku pań od „płatnej miłości”, taka metoda wydaje się być raczej uzasadniona.
Charakterystyczną cechą wspólną, którą można zauważyć, to zadziwiający fakt, że pomimo bardzo niskiego prestiżu i szacunku społecznego, jakim cieszą się reprezentanci obydwu tych grup, liczba osób zasilająca oba obozy wcale nie maleje. Możliwe, że jest to spowodowane dość wysokimi zarobkami, w porównaniu z dochodami reszty narodu.  Chociaż nie można być aż tak tendencyjnym i nie zauważyć, że w obu przypadkach najbardziej pozytywnym efektem i zarazem najważniejszą przyczyną dla której „powstała” polityka i prostytucja, jest dążenie, aby ludzie osiągnęli stan radości i przyjemności. Nawet ten najbardziej złudny i krótkotrwały.
Analogii jest dość sporo, ale jest jedna, która może być najbardziej wymowna. Polityka i prostytucja wzbudza w ludziach skrajne, przeciwstawne oceny i emocje, oczekując jednocześnie natychmiastowego spełnienia swoich potrzeb. Ludzie prezentują postawę roszczeniową i przedmiotową. Porównując politykę do domu publicznego, a polityków do ku*ew, można być zbyt sugestywnym i doprowadzić do „samospełniającego się proroctwa”.  Politycy gotowi są się nimi jeszcze stać! Jednak chyba nie chcielibyśmy aby nasi reprezentanci mieli podejście do nas, takie jakie mają niektóre prostytutki do swych klientów. W przypadku kiedy taka pani, nie czująca swego „powołania”, może mieć bezduszne i przedmiotowe podejście, będąc w przekonaniu, że tak naprawdę to ta druga strona jest *****. W przypadku odwrócenia ról w relacjach z politykami, nieprzyjemne skutki byłyby bardziej dla nas nieprzyjemne.
Czy większość uświadamia sobie czym tak naprawdę jest polityka? Często traktowana i porównywana do programów rozrywkowych, sportów ekstremalnych, reality show, kabaretów. Chociaż możemy mieć takie wrażenie i bez trudu byśmy wskazali, coraz to większą tendencję do komercjalizacji świata polityki. Proces makdonaldyzacji (stopniowe, upowszechniania się zasad działania, znanych z barów szybkiej obsługi), tabloizacja, globalizacja, przemożny wpływ polityki międzynarodowej, to wszystko sprawia, że coraz bardziej zaczynamy postrzegać i być przekonanymi, że „polityk” to tylko zawód (może trochę kontrowersyjny chociaż bardzo dochodowy). Ciekawe co by się stało, kiedy takie same przekonanie zaczęliby podzielać sami politycy. Traktując Sejm jak miejsce działalności prywatnej firmy, sprawiając, że  społeczeństwo zamiast być suwerenem, będzie raczej ofiarą sutenera. Co by było kolejnym elementem wzajemnie przeplatającym władzę i seks.
Polityka to sposób budowania naszego życia codziennego. Często mając wrażenie, że to obcy i wrogi obszar, nie zdajemy sobie sprawy jak dosłownie w każdym aspekcie naszej egzystencji ma ona swój przemożny wpływ. Przysłowie mówi, że koszula bliższa jest ciału. Jednak ludzie nie widzą, że polityka to taka metaforyczna „skóra”. Można jej nie lubić ani się nie interesować nią. Można nie chodzić na wybory i nie wiedzieć, kto jest prezydentem w kraju. Jednak trzeba pamiętać, że polityka zajmuje się nami codziennie i politycy myślą o nas cały czas. Inną kwestią jest już to, jakie są skutki tej aktywności.
Polityka to coś więcej niż zawód. To nie jest  tylko parlament, urzędy, ustawy, prawa i wszystko to co kojarzy się z tym na ogół. Czasem ludzie nie są świadomi, że oni także są politykami i to nie tylko w formie metafory. Jesteśmy politykami uprawiającymi politykę w każdych naszych codziennych czynnościach, w każdych decyzjach, uczynkach i wyborach. Często nie zauważamy wpływu, jak nasze anonimowe, skromne życie powoduje „efekt motyla”. Politycy w sejmie to tylko mała tego cząstka, która jest naszym odbiciem.
Od polityki nie uciekniemy nigdy i nigdzie. Może warto spojrzeć na nią w trochę inny, szerszy sposób. Może to coś więcej niż to co widzimy albo myślimy. Na koniec dla największych ignorantów, przytoczę żartobliwą historyjkę, która pasuje na morał tego artykułu.
Podczas II Wojny Światowej pociągiem do Berlina przyjeżdża starszy ortodoksyjny Żyd z pejsami, mający na sobie charakterystyczne odzienie. Zaczepia go pewien życzliwy współpasażer:    
- Panie, ale to chyba nie najlepszy pomysł, aby przyjeżdżać w takich okolicznościach do Niemiec – pyta niezwykle zdziwiony ostentacyjną postawą. Na to Żyd odpowiada:
 - Panie, do rodziny jadę. Ja to polityką się nie interesuję.

Adam Krakowiak

Obserwatorzy